piątek, 19 sierpnia 2016

W drodze do Hogwartu


To było okropne, a na tym się nie skończyło...
Dorcas błyskała pomysłami, aż w końcu wymyśliła...
Coś strasznego...


Chciała go też wywieźć do Rumunii jako przekąska dla smoka imienia Serran, którego posiadał ród Meadowes, już od 89 lat. Stworzeniem tym zajmował się jej brat Daniel, który tam pracował.

Druga opcja zakładała, iż Dorcas i Syriusz wyniąsą Snape do gniazda Akromantul w zakazanym lesie, które to odkryli Huncwoci na poprzednim roku.

Przystanęło jednak na kastracji, a powolną śmierć  młodego Ślizgona wykreślono z najbliższych planów dzięki Remusowi, który zdaniem grupy psuł całą ,,Zabawę ".

Jednak Gryfonka stwierdziła, iż popuszczać nie będzie. Po zabiegu... Na który prawie nikt nie patrzał, (z wiadomych powodów ) Dor wyczarowała nieskazitelnie białe pudełko i czerwoną wstążeczkę. Włożyła to, co miała włożyć, zapakowała, a na środku obok pięknej i schludnej kokardki uczepiła talonik ze swoim pismem, które swoją drogą było bardzo eleganckie jak na arystokratkę przystało. Talonik zawierał taką o to treść:

Smarkeusie !
Pragnę poinformować Cię, iż w środku znajdziesz to czego Ci tak bardzo brakuje... Nie, to nie mózg. Strzelaj dalej!
Mam nadzieję, że zdechniesz w czeluściach piekielnych,
Dorcas Meadowes.

Lepiej z nią nie zadzierać.

Pomyślał James.

Nie wiem jak Ona może, podobać się Łapie. Ja bym nie zasnął przy niej w obawie, że mogę się obudzić bez... Bez czegokolwiek potrzebnego do funkcjonowania w życiu młodego mężczyzny.


James otrząsnął się z przemyśleń, gdyż Lily wstała z miejsca i podbiegła przywitać przyszłą panią Black (tak twierdził Syriusz ).

*
Rudowłosa była w totalnym szoku... To niby JEJ Dorcas miałaby...

Nie...
Dor, często miała takie pomysły, ale czy mogłaby...

Ruda siedziała na miejscu z szeroko otwartą buzią i dziwnie zamglonymi oczyma, jednak jej wyraz twarzy, głównie wyrażał obrzydzenie wymieszane ze zdziwieniem.

Lily nie mogła sobie tego wyobrazić. Z natury była bardzo pomysłową osobą, która nie miała problemów z tym, aby zmaterializować świat przedstawiony w książkach, do których tak często zaglądała. Lecz to, to była już stanowcza przesada.

Jestem kreatywna, ale nie, aż tak!

Z rozmyśleń wyrwała ją czarna czupryna stojąca w progu drzwi. Od razu rozpoznała właścicielkę. Rzuciła się na szyję swojej przyjaciółki zapominając o wszystkim. Gryfonka bardzo się za nią stęskniła, choć korespondowały ze sobą całe wakacje, zielonooka i tak czuła się jakby Dor wyjechała na parę, ładnych lat.

Po dość długiej chwili, oderwały się od siebie. Pogrążyły się w rozmowie na temat wakacji, gdy nagle dziewczyna przypomniała sobie konwersacje z dwójką Gryfonów siedzących w tym samym przedziale.

-Czy ty WYKASTROWAŁAŚ Severusa Snape ?!

Zapytała podkreślając słowo kluczowe. Ruda starała się, aby jej głos za bardzo się nie łamał przy wypowiadaniu imienia i nazwiska swojego byłego, już przyjaciela.

Dor, prychnęła tylko, po czym szczerze się roześmiała.

-A, co ten Idiota, już się poskarżył?

-Nie, ale na miłość Merlina czy wy wszyscy - tu spojrzała na dwójkę Huncwotów, którzy od czasu wymienienia imienia znienawidzonego przez nich Ślizgona przysłuchiwali się rozmowie. - powariowaliście?! Jakim cudem, ja się pytam jedziecie teraz do Hogwartu, za takie coś powinniście zostać wyrzuceni!

-Liluniu, spokojnie...

-Jakie, spokojnie Potter?! Do, cholery WY WYKASTROWALIŚCIE UCZNIA!

-Oj, Ruda, Ruda... - zaczął Syriusz. - to wszystko, tak nie wyglądało... Przynajmniej w jego pamięci... A, więc, to było, tak. Ja jako, pomysłodawca, Dorcas jako wykonawca, a James jako... - tu zamyślił się na chwilę. - Wsparcie psychiczne? - zapytał się Syr, Rogacza. On pokiwał głową w geście, iż uznaję tą odpowiedź za poprawną. - No i reszta Huncwotów, którzy odwrócili się, ponieważ... Przepraszam, nie mogę... Taką to traumę wywołało. - Łapa zaszlochał teatralnie.

- Musisz, być dzielny, pomyśl sobie na przykład, o... - tu James jako ,,Wsparcie Psychiczne" nachylił się nad Syriuszem i szepnął mu coś do ucha, a na twarzy Łapy pojawił się uśmiech.

- Dlatego On, jest tym kim być powinien. - powiedział Syriusz. - No, a więc wracając do tego, jakże strasznego dnia, po udanym zabiegu... - tu odwrócił się do Dor. - Dziękujemy za to poświęcenie, pani Uzdrowiciel. - skinął głową w wyrazie szacunku i ogólnego podziwu.

- Och. Jestem dumna z tego zabiegu, choć odrobinę w ten sposób, mogłam przydać się na coś światu i zapobiec rozmnożeniu się tego... - tu zawahała się na chwilę. - tego ,, czegoś ". Nazwijmy to imitacją mężczyzny, bo mężczyzną to już nigdy nie będzie.

Cała trójka się zaśmiała, tylko Ruda patrzała na nich spod byka.

-Ja nadal czekam. - powiedziała zdenerwowana oczekiwaniem na wyjaśnienia.

-Och, już dobra ty sztywniało... - rzekł Syr z przekąsem.

-Ja. Wcale. Nie. Jestem. Sztywna. - powiedziała przez zęby.

- Wracając do imitacji mężczyzny... - tym razem to Dor postanowiła dokończyć opowiadanie, gdyż wiedziała, że wybuch Rudej nie skończył by się dla niej dobrze... Ani dla niej, ani dla nikogo. - Gdy było już po zabiegu, zakradliśmy się do pokoju wspólnego Ślizgonów. Wiedziałaś, jakie w tamtym roku mieli durne hasło? Wąż. Rozumiesz? Ja, rozumiem w przypadku Ślizgonów zdarzają się nie do rozwinięcia, dajmy na to, takiego Wycierusa... No, ale mniejsza z tym... Zmodyfikowaliśmy mu pamięć tak, żeby myślał, że jak James obił mu to coś, co nawet na miano mordy nie zasługuję, poszedł do Skrzydła Szpitalnego. Gdy już przyjął lekarstwa przyszedł ten Lucek co myśli, że jak tleni te swoje okropne blond włosy to jest taki WOW... - dodała do ostatniego zdania zdegustowaną minę. - Upili się, a potem opuścili teren Hogwartu, po czym tłusto włosy stwierdził, że chce w sobie coś zmienić... I jakoś tak wyszło, że obudził się w Mungu. Wysłałam też taką ładną paczuszkę, a jak zapytał skąd to mam to odpowiedziałam, że zostawił to pod twoim domem, a że twoi rodzice to znaleźli... No i wtedy się zgasił. Koniec Historii. The End. To co powinno imitacją mężczyzny zostać, zostało. Szczęśliwe zakończenie i czego chcieć więcej? Jedziemy na szósty rok, nie będzie nigdy więcej żadnego Snape'a, a ty się trochę powściekasz. Po prostu przesłodzony koniec. - i tak Dorcas skończyła swoją opowieść.

Lily osłupiała i nie wiedziała co począć.

Czy śmiać się raczej z nimi czy zrobić im wykład, że to co zrobili, było nieodpowiedzialne i głupie?

Zapytała samą siebie.

- Wiesz, co Dor?

- Co, Lilka?

- Wątpię, że możesz to podać w podaniu o pracę w Mungu...

Wszyscy szczerze się zaśmiali.

*

- Ach... - westchnął Syr, po tym jak obgadali wszystkie tematy związane z wakacjami i nadchodzącym rokiem szkolnym. - Przykro mi miłe, Panie, lecz mam też inne wielbicielki... - powiedział do Gryfonek.

-Chyba, jak sobie narysujesz, Black.- powiedziała z oburzeniem Dor.- Ty ewentualnie możesz być moim wielbicielem. - powiedziała wykrzywiając swoje pełne usta w drwiący uśmieszek.

Już, jest.

pomyślał James.

Już, jestem.

pomyślał Syriusz, lecz nigdy nie powiedziałby tego na głos, w każdym razie jeszcze nie w tym momencie...

- Chyba, jak sobie narysujesz, Meadowes. - rzekł z przekąsem powtarzając jej słowa. - James podnoś dupe, Lunio i Glizdek się pewnie za mną stęsknili i czekają zajmując dla mnie jakiś zacny przedział. - powiedział z udawaną powagą.

- Oczywiście, jak sobie życzysz droga Łapciu. - po tych słowach wstał i ukłonił się przed Syriuszem, a potem z miną męczennika podszedł do dziewczyn, które zajmowały miejsca pod oknem. -
Żegnajcie, drogie panie. Żegnaj Dorcas, żegnaj Liluniu. - udał tak, smutną minę jakby szedł na skatowanie. - Zawsze, będziecie w moim sercu, lecz teraz musimy się pożegnać... NCIS czeka. To, nie wasza wina, lecz moja... Zostańmy przyjaciółmi. - dodał po czym wyszedł razem z Łapą.

Dwójka pozostałych Huncwotów zajmowała przedział zaraz obok przedziału Gryfonek. Pociąg jeszcze nie ruszył, a więc gdy James i Syriusz weszli do przedziału zastali tam Remusa, który układał bagaże, należące do niego i Glizdogona, bowiem Peter wzrostem nie grzeszył, lecz Lunatyk był wysoki jak wieżowiec. Był zdecydowanie najwyższy z Huncwotów. Rogacz i Łapa byli dosyć wysocy i  bardzo wysportowani co również wizualnie dodawało im kilka centymetrów, ale nie przerastali Remusa.

- Witam Panowie. - powiedział Syriusz kładąc się wygodnie zajmując, co najmniej trzy miejsca. - James, tak, a pro po tego całego twojego NCIS...

I tak zaczęła się wielka kłótnia pomiędzy Syr a James'em. Tak, przynajmniej twierdzili. Lupin i Pettigrew brali to za małą sprzeczkę, czy za droczenie się ale gdy James rzucił go skarpetką Peter'a, miarka się przebrała. Każdy by się wściekł, ale nie ON... On jest Syriuszem Black'iem. On nie da sobie w kasze dmuchać. Stali tak z James'sem tocząc bitwę na spojrzenia, a dwójka pozostałych Huncwotów wpatrywała się w nich z zaciekawieniem.

Zamiast rzucić się na Gryfona z pięściami obrócił się do niego plecami, założył obie ręce na piersi i powiedział tylko jedno, krótkie i wyraźne słowo.

- FOCH.

*

-No, no, no... - rzekła Dor po chwili rozmyślań. - Potter jest teraz niczego sobie...

-Stop. - powiedziała poddenerwowana Lily.

- No, ale o co Ci chodzi? - zapytała robiąc minę niewiniątka. - Ja tylko wyrażam swoją opinie na temat naszego rocznika... Wiesz, co ten Smith, też nie jest zły, ale jest dużo niższy od... - udała zamyśloną. - Pottera. - dodała pewnie. - A tobie kto się podoba? - uśmiechnęła się, a Lily popatrzyła na nią spod byka.

-Na pewno nie, Potter! - wysyczała.

Dorcas poddała się. Westchnęła, ale postanowiła drążyć temat, żeby ,,Podstawić nogę" przyjaciółce w najbliższej wypowiedzi. Ann jeszcze nie było, więc w przedziale siedziały same.

- No to skoro nie Potter, to jaki jest twój ideał?

Lily westchnęła. Zarzuciła nogę na nogę i zerknęła w stronę przyjaciółki. Po krótkiej chwili Ruda stwierdziła, że Dor będzie uparcie będzie pilnować, aby tylko nie zmieniła tematu.

- No, a więc... Najlepiej by było, aby chłopak był wyższy ode mnie, nawet gdy założę szpilki, ale nie był jak wieżowiec, najbardziej podobają mi się bruneci o niebieskich oczach... Takich jak ocean! Chciałabym, aby był wysportowany, ale żeby nie wyglądał jak po sterydach... - powiedziała Ruda na jednym wdechu. Płomiennowłosa wiedziała, że opisała szukającego jej domu i właśnie się stacza, ale dodała szybko, aczkolwiek wyraźnie i głośno. - Ale na pewno nie, Potter!

Meadowes uśmiechnęła się przebiegle. Jej przyjaciółka ,,Potknęła" się i głośno upadła na ziemię.
- Wiesz... Podobnie wygląda taki mój jeden kolega. Ma na imię James, jest szukającym w domu Godryka Gryfindora, jednym z Huncwotów, ma świetne poczu... - Dor nagle przerwała, bo drzwi od przedziału otworzyły się, a przez nie weszła pewna blondynka.

- Cześć, moje dwie ulubione Gryfonki! - powiedziała radośnie Ann. - O kim gadacie?

-NA PEWNO NIE O, POTTERZE!!!

Ruda wstała i niczym burza wyszła z przedziału, a każdy kto stanął przed nią, od razu ustępował jej drogi.

*

-FOCH.
To słowo wypowiedziane przez młodego Blacka wywołało w Huncwotach nie małe zamieszanie, nawet osobnik, który wypowiedział owe słowo ledwo się powstrzymywał, żeby tylko nie obrócić się, aby nie sprawdzić reakcji swoich towarzyszy.

James był osłupiony. Stał z lekko rozchylonymi ustami i stroszył brwi nie za bardzo wiedząc, co teraz począć.

Syriusz jednym słowem zachował się jak baba przed miesiączką. James stwierdził, że rozluźni trochę atmosferę żartem, bo przecież Syr nie mógł się ,,FOCHnąć" naprawdę...

Potter ukląkł na jedno kolano i powiedział:

-Droga Łapciu. - udał pełnego skruchy młodocianego gentelmana, Syriusz obrócił się powoli i wykrzywił usta w delikatny uśmiech.

-Tak?

-Pragnę przeprosić Cię, za swoje Karygodne zachowanie, obiecuję, iż więcej się to nie powtórzy.

-No, nie wiem. - udał zamyślonego. - Przeprosiny to chyba za mało...

Każdy z obecnych tu Gryfonów wykrzywił usta w huncwockim uśmieszku.

-Panowie. - powiedział Remus. - Chyba wiem jak zaczniemy rok szkolny.

Zaczął dyktować zadania i transmutować  jakiekolwiek ciuchy w potrzebne mu przedmioty, a to skarpetki, a to koszulki, a nawet bokserki, tyle zachodu po to, aby przygotować się na powitanie Hogwartu w Huncwockim stylu.

Po omówieniu planu działania, Remus ogłosił ze smutkiem:

-Panowie... Dopracujemy resztę za godzinę. Syriusz masz spotkanie z panią Hooch jako kapitan. - Remus jako mózg Huncwotów, był i też terminarzem.

Syriusz obdarował go pytającym spojrzeniem.

- Och... Pamiętasz sytuację z przed roku? NIE?! O, Merlinie z kim ja się zadaję? Kazałeś naszym pałkarzom wycelować w klejnoty Malfoy'a.

-Aaa... - dodał przypominając sobie wszystko. - szkoda, że nie trafili... Kolejny Ślizgon, nie przedłużyłby linii swojego rodu...

-A, więc Hooch chce z tobą pogadać i z kapitanem z, każdego domu. Ja z James'em mamy spotkanie prefektów, a Peter pilnuje przedziału. Wszystko, jasne? Świetnie, oddelegować się. - rozkazał i tak też zrobili.

*

Ruda szła poddenerwowana początkiem tego roku, który zapowiadał się... Hmm... Ciekawie?

Przeklęty POTTER! Ugh... Merlinie, jak ja go nie cierpię! Jeszcze to okropne spotkanie Prefektów... Ciekawe, kto jest drugim... Mam nadzieję, że nie Remus... Lubię go, ale słyszałam, że Prefekci mają wspólne dormitorium... A, z tym się wiąże to, iż ten IDIOTA będzie do niego przyłaził na ognistą...

Dziewczyna skrzywiła się, gdy dotarła do wagonu nauczycieli w, którym odbędzie się ustalone zebranie.

Wgramoliła się do środka i zajęła miejsce, obok okna. Wszyscy Prefekci znaleźli się, już w środku nawet Molly Prewett, która zajęła posadę prefekta Gryfindoru. Po chwili wszedł Remus i zajął obok niej miejsce.

Lily szturchnęła go i bez żadnej gry wstępnej śmiało zdała pytanie.

-Jesteś drugim Prefektem Naczelnym?

-Nie. - odpowiedział Lunatyk.

-A wiesz, może kto nim jest?

-Tak. - Gryfon zobaczył pytającą minę dziewczyny, lecz tylko się uśmiechnął i rzekł.- Zostań to się dowiesz.

Nie zdążyła go nawet zaatakować tym, że powinien jej powiedzieć kto będzie jej współlokatorem przez następne dwa lata, ale w tej chwili weszła profesor McGonagall, która zażądała bezwzględnej ciszy. Kobieta omiotła spojrzeniem przedział i jęknęła cicho. Jej wzrok nie dostrzegł drugiego Prefekta Naczelnego. Spojrzała na czerwoną wykładzinę przedziału, a potem na podopieczną, która w tym roku pełniła szlachetną funkcję, na którą zresztą zasługiwała. Posłała jej pełne smutku spojrzenie, które mieszało się ze współczuciem i rozżaleniem.

-To nie mój wybór. - powiedziała bezgłośnie, tylko poruszając ustami, lecz widziała, że Gryfonka odczytała słowa odpowiednio. Posłała starszej kobiecie pytające spojrzenie.

Ruda wystraszyła się nie na żarty. W głowie miała kompletny Harmider. Jeśli o harmider chodzi brzmiał jak Ann ( niepoprawna optymistka) i Dor ( okrutna realistka).

Będzie, dobrze. Może ta osoba nie rozumie transmutacji i McGonagall ją przez to nie lubi?

Ta, chciałabyś. To na pewno będzie jakiś Debil i pokraka. Albo gorzej... A, co jeśli to SMARK?! Kobieto uciekaj, ty przecież nie wytrzymasz z ,,IMITACJĄ MĘŻCZYZNY". Biegnij Lily, biegnij!

Wołała zrozpaczona Dor w jej głowie.

Miała w poważaniu Wice Dyrektorkę i zaczęła szturchać Remusa w rękę.

-Co? - zapytał zdziwiony. Lily zawsze wykonywała rozkazy McGonagall. Zobaczył w oczach dziewczyny łzy i przerażenie. - Lily co Ci?

-Ale... Ale... - zapytała łamiącym się głosem. Remus miał wrażenie, że dziewczyna zaraz się popłacze. - To nie będzie Sna... Snap... - Lunatyk uśmiechnął się troskliwie i objął ją przyjacielsko ramieniem.

-Naprawdę sądzisz, że byśmy na to pozwolili?- nachylił się nad jej ucho i szepnął. - Dorcas by znów coś odcięła i jakby byłoby trzeba cały czas odsyłalibyśmy go do Munga.

Dziewczyna zachichotała. Remus był wspaniałym przyjacielem. Ruda wyplątała się z objęć i szepnęła tylko:

-Dziękuję.

Ognistowłosa śledziła, każdy ruch nauczycielki transmutacji, aż w końcu ta stanęła na środku i powiedziała:

-Witam wszystkich Prefektów po wakacjach. Omówimy, jak co roku zasady, których musi przestrzegać każdy z was. - omiotła wzrokiem przedział, patrząc się na każdego z powagą. -Prefektów każdego domu obowiązują patrole. Będziecie na nie chodzić od rozpoczęcia ciszy nocnej, czyli godziny dwudziestej drugiej do godziny dwudziestej trzeciej trzydzieści, oczywiście parami Revenclow, Gryfindor, Slytherin, Huffepuff. Nie tyczy się to Prefektów Naczelnych. Panno Evans, proszę o przekazanie tych informacji, z racji tego, iż tego ucznia nie ma.

-Oczywiście, pani profesor.

- Wy będziecie chodzić na owe patrole w poniedziałki, środy i piątki. Wynika z tego to, iż każdy dom ma jeden patrol tygodniowo. Nie muszę mówić, chyba o poprawnej postawie i dobrych stopniach, aby być wzorem do naśladowania dla młodszych uczniów. Odprowadzeniem pierwszorocznych zajmą się Prefekci Naczelni. Przy wejściu do przejść będziecie stać wy, aby podać hasło i opowiedzieć po krótce, o historii domów. Macie prawo przyznawać i odejmować punkty, które w tym roku mają pewien zakres do 50. Szlabany można dawać tylko na tydzień. Jednak, jeżeli domagacie się dla owego ucznia większej kary, możecie zgłosić się do prefektów naczelnych. Panno Evans proszę o pozostanie, natomiast wam ju...

McGonagall przerwała, gdy nagle Daniel Smith zadał pytanie, które dręczyło, każdego:

-Kto jest drugim prefektem naczelnym?

-Pani profesor mogę wyjść do ubikacji?

-Idź Remusie. - chłopak wstał po czym wyszedł z przedziału. McGonagall odczekała chwilę po czym powiedziała cicho, aczkolwiek surowym tonem. - Drugim prefektem naczelnym jest...

-James Potter, oczywiście.

Lily się załamała, gdy usłyszała głos pewnego Gryfona. Zakryła oczy dłońmi i modliła się w duchu, aby zaraz się obudziła... Nagle poczuła, że ktoś siada tuż obok niej i obejmuje ją ramieniem w podobny sposób do poprzedniego właściciela tego miejsca.

-Remus? - zapytała płaczliwie z nadzieją w głosie nadal trzymając ręce na oczach, byle by nie widzieć. Czego starała się nie widzieć? Tego do końca nie wiedziała.

-Nie. - powiedział ktoś uradowany samym faktem, że przebywa koło Płomiennowłosej. Czuła na sobie palące spojrzenie, każdej osoby w przedziale. Delikatnie zabrała ręce z twarzy, lecz jej powieki nadal pozostały zamknięte.

-Pani profesor... - zaczęła głosem pełnym wyrzutu i smutku. - Dlaczego? Dobrze się uczę. Nigdy nie dostałam szlabanu. Nie odjęto mi nawet punktów! Za co? - zapytała płaczliwie. Otworzyła oczy, a następnie obróciła głowę w lewo. Spojrzała na drugiego Prefekta Naczelnego. - Potter. Weź. Tą. Łapę.

-Łapa jest u Hooch w chwili obecnej, ale obiecuję, że potem  WEZMĘ go na spacer, albo do Dor... Jak wolisz? - Powiedział z uśmiechem.

-POTTER. WEŹ. TĄ. RĘKĘ. - krzyknęła Evansówna po czym strzepnęła niechcianą dłoń, a jej właściciel posmutniał. Natomiast dziewczyna siedziała z opartymi na piersiach rękami i patrzała przed siebie spod byka.

-Poproszę pozostałych prefektów o wyjście.

Wtedy wrócił Remus. Spojrzał na wszystkich, lecz zatrzymał się na szmaragdowych oczach które płonęły żądzą mordu. Głośno przełknął ślinę.

- Słyszeliście co powiedziała profesor McGonagall? Musimy opuścić wagon. Do widzenia. - po tych słowach reszta prefektów z Remusem na czele zniknęła, za drzwiami.

-Pani profesor... Za, co?

- To nie mój wybór, panno Evans. - odpowiedziała dziewczynie z głosem pełnym współczucia. - A, co do pana, Panie Potter. Czy mogę wiedzieć dlaczego Pan się spóźnił?

-Załatwiałem potrzeby fizjologiczne? Chce pani poznać szczegóły? - powiedział ze nie znikającym uśmiechem.

-Podziękuje, Panie Potter. Jak wiecie waszym obowiązkiem, jest godne reprezentownie szkoły w wymianach uczniowskich z Beauxbatons i Durmstrang'iem, organizacji wszelkich zabaw uczniowskich za zgodą dyrektora, uczestniczeniem w patrolach, karanie uczniów oraz prefektów za złamanie regulaminu oraz pilnowanie uczniów na szlabanach. Mam nadzieję, że w tym roku, jak i w następnym dacie radę z nadmiarem obowiązków i z czasem do nich przywykniecie. Jako Prefekci Naczelni posiadacie, również przywileje. Możecie wychodzić do Hogsmeade, o  której chcecie i z kim chcecie do godziny dwudziestej, możecie korzystać z łazienki prefektów, oraz największy przywilej, czyli prywatne Dormitorium. Znajduję się na Czwartym piętrze za obrazem ,,Wandy Heastle".* Hasło to ,,Ain Eingarp". Możecie odejść. Panno Evans proszę o wytłumaczenie panu Potter'owi zasad Patrolu. Do widzenia. - Po tych słowach posłała dziewczynie przepraszający, a zarazem pokrzepiający uśmiech, po czym wyszła zostawiając dwójkę samą.

Gdy wyszli z przedziału musieli dojść do końca pociągu, aby dostać się do swoich towarzyszy, dlatego też szli w dość szybkim tempie i w niezwykłej ciszy, która żadnemu z nich nie przeszkadzała.

W ich nastrojach różnica była gigantyczna. Lily szła jak na biczowanie. Zgarbiona, miała minę męczennika, natomiast James szedł normalnie, nie garbił się, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Gdy pokonali trasę, Lily weszła do przedziału i szeroko otworzyła oczy, bo nie wiedziała czy to nie jakiś denny koszmar czy może ktoś usilnie próbuje przekonać ją, że powinna nie podnosić się z łóżka dzisiejszego dnia. Zamiast jej kochanych przyjaciółek do których, by się przytuliła i trochę ponarzekała, zastaje kolejny ,,Prezent" od losu.

Severus Snape stał na środku przedziału, który zajmowała z Dor i Ann.

*

James zerknął na chwilę, za siebie, po czym zorientował się, że już doszli na miejsce, więc jego towarzyszka jest w swoim przedziale. Wszedł i zastał tu Dorcas siedzącą obok Syriusza i Annabeth pomiędzy Remusem, a Peterem. Wszyscy razem wesoło i żwawo o czymś dyskutowali. Gryfona pierwsza zauważyła Panna Meadowes.
-Gdzie podziałeś Lilkę? - zapytała zdziwiona, że nie ma jej przy James'ie.
-Weszła do waszego przedziału więc pomyślałem, że jest z wami.

Nagle do ich uszu dobiegł krzyk rudowłosej.

*

Severus Snape siedział w przedziale z przypadkowymi Ślizgonami. Patrzał przez gładką taflę w drzwiach na uczniów, co chwilę kręcących się w tą i w tamtą stronę. Nagle w oddali ujrzał swojego wroga. Znienawidzonego, aroganckiego Pottera.

Czy, to? Nie... To nie może być Ona. Nie z NIM!

Nie myślał. Działał spontanicznie. Chwycił różdżkę i fiolkę z eliksirem miłosnym. Pierwsze co przyszło mu do głowy. Zamierzał zrealizować jeden ze swoich planów, które wymyślił, przez te wakacje. Przechodząc między przedziałami, zastanawiał się jak rozpozna ten na którym mu właśnie zależy. Gdy tak krążył pomiędzy nimi, w jednym rozpoznał jej kufer. Nie było jej przyjaciółek rozejrzał się i zobaczył, że przedział dalej siedzą z resztą tej bandy.

Huncwoci. Pff... Ich te pożal się Merlinie, kawały są beznadziejne. Nie rozumiem, co wszyscy w nich widzą...

Severus dostrzegał, coraz więcej wad swojego planu, ale nie mógł się już wycofać...

*

-Snape. Co ty tu robisz?

Dopiero teraz Ruda dostrzegła, że Ślizgon trzyma w jednej ręce podejrzaną fiolkę, a w drugiej różdkę.

-Lily... Chciałbym Cię przeprosić...

-Przeprosiny odrzucone, a teraz wypad. - powiedziała zdenerwowana. Zaczął powoli do niej podchodzić, nerwowo obracając magiczny patyk, który trzymał w bladej dłoni.

-Lily, nie dajesz mi wyboru.

Gryfonka, również zaczęła się cofać. Nagle poczuła za sobą zdradziecką ścianę.

Rozpoznała eliksir, który trzymał Ślizgon.

Amortencja... Co on do cholery ,odpieprza!?

Przestraszyła się.

Ten Debil chory na umyśle chce mnie napoić Eliksirem Miłosnym?!

Odległość, która pozostała między nimi, zmniejszała się coraz bardziej. Lily w stanie zdesperowania zaczęła krzyczeć:

-POMOCY! RATUNKU!

Ruda nie wiedziała, czy ktokolwiek usłyszał jej prośby. Odległość między nią, a jej oprawcą była tak mała...Ciemnowłosy Ślizgon wycelował różdżką w dziewczynę:

-Nie bój się... Rzucę tylko zaklęcie zapomnienia...

Dzieliło ich tylko kilka centymetrów.
 Nagle drzwi od przedziału gwałtownie się otworzyły. Syriusz rzucił się na Severusa. Cisnął nim o ziemię, a następnie przydusił dłońmi opierając kolano o klatkę piersiową Ślizgona. James natomiast podbiegł do niedoszłej ofiary i objął delikatnie pozwalając się wypłakać. Remus przejął zadanie Rogacza, aby ten mógł sprawdzić zawartość fiolki. Huncwot powąchał specyficzny płyn. Pachniał pięknie. Czuł olejek do polerowania miotły, świeże, morskie powietrze i najpiękniejszy zapach z jakim się spotkał, którego nie potrafił opisać, ani ująć w słowa. Gryfon, bez większej trudności rozpoznał eliksir.

Spojrzał na Ślizgona z chęcią mordu w oczach.

- Ten śmieć chciał podać jej AMORTENCJE! - krzyknął James patrząc z obrzydzeniem na Snape'a.

Znów podbiegł do Rudej i objął ją troskliwie. Kiwnął głową w geście, iż daje zielone światło na dalsze losy Ślizgona.

 Remus i Syriusz wyszli z przedziału wlekąc za sobą Snape'a, natomiast Potter pomógł Gryfonce usiąść, a następnie poszukał różdżki i przywołał chusteczki, po czym podał je Gryfonce jednocześnie zajmując miejsce obok niej. Dziewczyna ujęła ją w swoje roztrzęsione dłonie i wytarła łzy. Potter objął ją ramieniem a ona wtuliła się w jego tors. Musiała przyznać, że było jej tak całkiem wygodnie. Gryfon patrzał się na nią troskliwie, odruchowo gładząc jej ramię. Wydała mu się taka krucha i bezbronna.

-Lily. - zaczął niepewnie. - Czy On ci coś zrobił?

Dziewczyna przeniosła na niego swój wzrok. Miała czerwone, napuchnięte od płaczu oczy, a na policzkach Rudej łzy spływały robiąc za sobą mokre ślady.

-Nie. - odpowiedziała cicho, lecz na tyle głośno, aby Gryfon dosłyszał odpowiedź.
Uśmiechnął się blado.

Dziewczyna wróciła do poprzedniej pozycji. Nie myślała co robi. Była zbyt roztrzęsiona. Jej były przyjaciel chciał jej podać najsilniejszy eliksir miłosny w świecie magii. Co by było gdyby Huncwoci nie zdążyli? Czy Snape podawałby jej go regularnie? Tak, aby nigdy nie przestała darzyć, go nieprawdziwym, lecz jednak jakimkolwiek sympatycznym uczuciem? Ślizgon nie był zbyt dobry w zaklęciach. Bała się, że mogłaby stracić wspomnienia rodziców i czasów, gdzie Petunia zachowywała się jak dobra siostra. Wspomnienia jej rodziny, były dla niej najdroższą walutą, a jej oprawca o tym wiedział. Nie wiedziała, czy płacze z powodu tego, że mogła stracić najcenniejszy skarb jaki posiadała, czy z tego, iż jej były przyjaciel znów zdradził i zranił... Nawet nie zorientowała się kiedy przymknęła powieki i odpłynęła do krainy snu.

*

Siedział rozmyślając co szykują temu śmieciowi pozostali Huncwoci. Widział w wyrazie twarzy Remusa i Syriusza, że są bardzo, ale to bardzo wściekli. Sam z chęcią by go zdrowo skopał, ale Lunatyk powiedział, żeby pilnował Evans, a On ma zawsze rację i racjonalny powód. James rozmyślał o wszystkim i o niczym, nadal gładząc Gryfonkę po ramieniu. Jego głowę zajmowały różne myśli... Najbardziej jednak  piękny zapach Amortencji. Wszystko sobie wyjaśnił. Poczuł zapach olejku, bo kocha Quiddich'a, poczuł zapach morskiego powietrza, bo kocha morze... Ale tego wyjątkowego zapachu o, którym nie mógł zapomnieć nie znał, lecz pragnął poznać. Nie wiedział co to jest. Tego nie dało się opisać. Był to niezwykły zapach...
Nagle wyciszył się całkowicie. Chciał spytać Rudej, jak się czuje, ale ciszę przerwał jej spokojny, równomierny oddech. Wziął ją na ręce niczym pannę młodą, a Ona nie świadomie wtuliła się w koszulę Jamesa. Wyszedł z przedziału i wszedł do tego, który zajmował z Huncwotami.

Gdy tylko otworzył drzwi Dor od razu powiedziała:

-Lila, nic ci nie jest?

James wskazał na nią głową i powiedział szeptem Dorcas, aby była cicho.

-Co się stało? - tym razem to pytanie skierowała do Jamesa.

-Opowiem Ci później, obiecuję.

Panna Meadowes stwierdziła, iż James dotrzyma słowa, dlatego postanowiła pogrążyć się w ciszy. Ułożył Lily na siedzeniach tak, aby mogła spokojnie spać, a On zajął miejsce tuż obok niej. Tak minęła im podróż do Hogwartu.

*
*
*

*- Wanda Heastle, to wymyślona przeze mnie czarownica, która była jedną z pierwszych nauczycielek Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nauczała Ona zaklęć i była opiekunką domu Revenclow. Słynęła z niewyparzonego języka i wrodzonej wredności. Tiara przydziału wahała się z przydzieleniem jej do domu Węża, lecz ostatecznie trafiła do Revenclow.  

Cześć! Rozdział trochę dłuższy, niż poprzedni, ale mam nadzieję, iż się wam spodoba. Zachęcam do Oceniania.

Koniec psot :-)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Peron 9 i 3/4



Zielonooka pewnym krokiem mijała napotkanych przez siebie mugoli. Znajdowała się na dworcu Kings  Cross.

No, po prostu pięknie...

Pomyślała płomiennowłosa zerkając na zegarek, który otrzymała na 13 urodziny.


Jaszcze 25 minut.
Po prostu CUDOWNIE!! Że, też akurat dzisiaj nie było korków... Ech... Świat zawsze człowiekowi na przekór...

Narzekała.
Po kilku minutach była na peronie przeznaczonym dla Czarodziei... Peronie 9 i 3/4. Była bardzo smutna, a w jej zawsze wypełnionych iskrami szczęściach, zielonych oczach tym razem było widać ból. Omiotła wzrokiem peron. Nie znajdowało się tam wiele osób. Była tylko ona i grupka starszych czarodziei licząca czterech członków... Peron świecił pustkami. Stwierdziła, że zajmie wolny przedział. Zasłoniła zasłony i osunęła się po zimnej ścianie. Pozwoliła sobie na chwilę słabości.
Rodzice zawsze byli przy Gryfonce. Zawsze byli przy najważniejszych wydarzeniach. Byli najważniejszą cząstką jej życia. No, właśnie BYLI.
Lily nie miała żalu o to, że pojechali do szpitala z Petunią. Miała wrażenie, że wszyscy oddalają się od niej każdego dnia, każdy... W szczególności rodzice. Każdy, prócz jej przyjaciółek Dorcas Meadowes i  Annabeth Shadow. Były wspaniałe... Choć cała trójka różniła się od siebie praktycznie wszystkim... Nawet wyglądem.
Dor, była boginią. DOSŁOWNIE. Nie tylko była zabójczo piękną kobietą, ale była też zadziorną czarownicą, to Ona broniła całej paczki Gryfonek. Posiadała bardzo ładną, kobiecą talię i długie nogi. Jej twarz była niczym z porcelany, miała idealne rysy. Mężczyźni zahipnotyzowani jej dużymi, czarnymi oczami i pełnymi ustami, które zazwyczaj pomalowane były krwistoczerwoną szminką, ślinili się do niej, jak Pettigrew do jego ukochanych żab w czekoladzie, które tak często adorował. Była charyzmatyczna, pewna siebie. Zadziorna dziewczyna potrafiła wprawić w osłupienie każdego. Ann, była zupełnie inna. Nieśmiała, kochająca malować, urocza, mądra, wesoła... To zdecydowany opis panny Shadow. Niska blondyneczka o Niebieskich jak najczystsze niebo oczach i pełnych, malinowych ustach o, również zgrabnej i kobiecej tali... Tak, to były jej przyjaciółki, a Evansówna... Ruda Furia... Tak, ją zwano pośród uczniów Hogwartu. Jak młoda Gryfonka się zdenerwuję to... UCIEKAJ. Byle szybko. Pod żadnym pozorem nie wchodź jej w drogę... Była ładną, kobietką o rudawych włosach i szmaragdowych oczach, która bardzo dobrze się uczyła. Nic specjalnego, jednak razem tworzyły mieszankę wybuchową.

Teraz, tylko One mi zostały... One i ten przeklęty Potter... Ughh... Jak ja go nie na widzę! Jest okropny! Dziecinny, cyniczny, arogancki Dupek!

Lecz, panna Evans musiała przyznać, że choć trochę Huncwotów polubiła...

Wspomnienie Lily Evans...
-Potter, puść go w tej chwili ! - krzyczała.
 Co za bałwan jak On mógł tak, ośmieszyć
Severusa?!
-Słyszałeś!? - powtórzyła.
-Ech... Niech Ci będzie, kochanie...
-Nie
kochaniuj mi tutaj Potter bo jak matkę kocham, twoja Cię nie pozna!
- Spokojnie Evans... James... Puść już go, bo Lily zaraz Cię zabije. - wtrącił się Remus.
-Ech...
Smarkeusie masz szczęście, że Lila tutaj jest. - powiedział po czym MAŁO delikatnie go opuścił.
Wszyscy odchodzili już, gdy nagle usłyszeli okropne słowa z ust
ślizgona.
- Pff... Nie potrzebuję pomocy takiej nic nie wartej Szlamy jak Ona
.

Ciarki przeszły rudowłosą na wspomnienie o Snape, a kolejne dzisiejszego dnia łzy spłynęły po jej policzkach...

Lily nie zwracając uwagi na otoczenie i resztę świata, szła. Tak, po prostu szła. Tam gdzie ją nogi poniosą, bo na oczy, zdać się nie mogła gdyż, obraz był cały zamglony. Wodospady wylewały się z jej ślepi i spływały z jej policzków na trawę Hogwardzkich błoni...
Se...
Sev...
Jego imię w tym smutnym momencie jej życia było tak ciężkie do wypowiedzenia, nawet w bezpiecznej krainie myśli...

*
Po bliżej nie określonym czasie, gdy już ochłonęła i mogła nareszcie używać swoich oczu w innym celu, niż do płaczu. Omiotła wzrokiem polanę na której się znajdowała... Blask pełni księżyca oświetlał trochę, miejsce w którym, się znalazła. Mała polana otoczona drzewami których, gałęzie wyglądały jak szpony które, tylko pragną aby ją dorwać. Ciche wycie, stukanie, mrucznie w oddali tutejszych zwierząt i stworów usilnie przekonywały Gryfonkę, że powinna opuścić to miejsce w tępię natychmiastowym. Po środku tej jakże, ,,Uroczej" polanki stał wielki konar dębu na którym, ruda postanowiła usiąść.

Gdzie... Gdzie ja jestem?


Zapytała samą siebie. Nie rozpoznawała zupełnie nic. Było tu strasznie. To, na pewno wiedziała.


Ciemno tu trochę.


Obmacała swoje kieszenie w celu znalezienia magicznego patyka i wypowiedzenia zaklęcia ,,
Lumos". Niestety, jej starania poszły na marne...

O cholera... Gdzie ta różdżka.. Kurwa... Nie, nie, nie...


Gryfonka oddychała ciężko... Jakoś wizja o byciu bezbronnym w zapomnianych przez wszystko co przyjazne albo, chociaż neutralne zakątkach Zakazanego Lasu nie była zachęcająca...
Po chwili usłyszała...


Coś, szczeka?


I zamiast
ujrzeć złych, strasznych potworów  ujrzała czarnego psa z zadbanym futrem i czarnych jak noc ślepia wpatrzone właśnie w nią
-Co maluszku? Też, się zgubiłeś?
Pies spojrzał się na nią dość wściekle i obrócił się do niej tyłem. Nagle zza drzew wyszedł jeleń.
-Wspaniały...
Tylko to wydała z siebie owa
Gryfonka... Określenie, było trafne. Miał piękne, duże poroże, czekoladowe oczy...

Te
ślepia... Są, cudowne...

Powiedziała w myślach
Gryfonka.
Nagle usłyszała przeraźliwe wycie...
- TO.
NA. PEWNO. NIE. JEST. KOLEJNY. PIESEK.
To, co wyłoniło się z za drzew było straszne. Przypominało niedźwiedzia, ale i psa. Jego ostre pazury oraz kły nie świadczyły o przyjaznych zamiarach. Jego gigantyczne czerwone oczy wpatrywały się w jej niewinne, zielone tęczówki. Pies i jeleń stanęli między nią, a...


WILKOŁAK!


Bała się i to bardzo. Z tego co czytała nie może liczyć na łaskawość ze strony wrogiego zwierzęcia. Przyjazne zwierzyny jednak się nie bały. Stały przed wilkołakiem i broniły płomiennowłosej. Nie wiedząc kiedy, jej psi obrońca rzucił się na bestie natomiast jeleń raniąc ją dosyć mocno porożem zabrał na swój grzbiet zemdlała, a potem była tylko ciemność...


Gdy była smutna zawsze przypominała sobie oczy tego majestatycznego zwierzęcia, były piękne i hipnotyzujące i choć zdarzenie to miało miejsce pod koniec piątej klasy pamiętała je, jakby wszystko zdarzyło się przed sekundą. W pamięci najbardziej utkwiły jej czekoladowe ślepia, które już na pewno kiedyś widziała.

*

-Pamiętaj, pohamuj się przed koniecznością zawiadomienia mnie o twoim braku kultury i odpowiedzialności przez opiekunkę twojego domu... Profesor Dumbledore oszalał... Jak z ciebie... Z CIEBIE mój drogi SYNU mógł zrobić prefekta... W dodatku NACZELNEGO?!- zakończyła jego matka.

No... Sam nie wiem... Może, chciał mnie nauczyć odpowiedzialności.

Potter zaśmiał się z własnych przemyśleń.

Oj... Stary, dobry Dropsik... Zawsze, człowieka rozbawi nawet nie będąc tego świadom... Może przyjmiemy go do Huncwotów...

Młody James zaczął się poważnie się zastanawiać...

Po KRÓTKIM monologu swojej matki, żeby nie podpalił błoń jak to zrobił na roku czwartym, ani nie farbował brody Dropsa na wszystkie kolory tęczy tłumacząc się w ten o to sposób:

-Ale, mamo... No, bo ja z Huncwotami postanowiliśmy przeprowadzić udaną akcję... Myśmy mieli namyśli ,,Paradę Równości", bo Babka od Mugoloznastwa kazała zrobić kolorowy i ciekawy projekt o mugolach, a żeby pokazać to, że Hogwat jest tolerancyjny itd. to kolor brody Drop... Dyrektora... - szybko poprawił chłopak widząc wzrok matki. - farbneliśmy na kolor tęczy... I udekorowaliśmy nawet wielką sale w te barwy, a potem wykładzik na środku stoły Gryfindoru... A to, że ta kobieta jest Ruda z charakteru to wystawiła nam tylko Zadowalającego. Moim skromnym zdaniem zasłużyliśmy spokojnie na Wybitnego.

I tak właśnie po raz szósty żegnał się z matką przed początkiem roku szkolnego.

*

Po pewnym czasie gdy znów przyzwyczaił się do westchnień swoich fan klubów NCIS (Najseksowniejsze Ciasteczko i Szukający)... Nienawidził tej nazwy, ale druga była jeszcze gorsza SWHJJ (Seksiak Wśród Huncwotów Jest Jeden). SWHJJ rywalizował z SNBWH (Syriusz Najwspanialsze Bóstwo Wśród Huncowtów).

Ludzie, dajcie spokój... Kto wymyśla te porąbane nazwy?! Chociaż...
NCIS nie jest takie złe... Przynajmniej lepsza niż to... Eee... To drugie jest za długie...

Rozmyślał po czym wszedł do jednego z czerwonych wagonów Hogwart Express. Szedł spokojnie pomiędzy przedziałami i rozglądał się spokojnie za Huncwotami, gdy jego uwagę przykuła drobna, ruda...

...Śliczna...

Gryfonka.
Bez chwili zastanowienia wszedł do przedziału.
Dziewczyna unisła głowę i wtedy zobaczył jej czerwone i zapuchnięte oczy.

-Jeśli to Smarkeus to znów wyśle go na przymusowe leczenie do Munga na miesiąc. - warknął groźnie, przypominając sytuacje z piątej klasy kiedy to Snape nazwał JEGO Lilusie Szlamą.

Gryfonka jednak nie wiedziała o co chodzi, gdyż uciekła do Zakazanego Lasu nie czekając na rozwój wydarzeń.

-Znowu? - zapytała zachrypiałym głosem Ruda.

-Ach, no tak ty nie wiesz... - po tych słowach pomógł jej wstać, gdyż siedziała pod oknem i razem usiedli na siedzeniach.

-A, więc po tych... - zatrzymał się na chwilkę usiłując odpowiednio ubrać zdanie w słowa... - po kluczowych słowach, gdy ty zaczęłaś iść ja... Rzuciłem się na tego Gnojka i zretuszowałem mu ten garbaty nos i mordę pełną pryszczy... - Gryfonka zaśmiała się, a On kontynuował. - Potem Syriusz wzniósł go w powietrze i... - tu zatrzymał się gdyż nie wiedział cóż powiedzieć... Po chwili Gryfonka dodała zachęcająco:

-Wyduś to wreszcie.

James nabrał w płuca bardzo dużo powietrza, lecz to nie On przemówił.

-Wykastrowaliśmy go. - w drzwiach przedziału stał jakby nigdy nic Syriusz.

-ŻE, CO?!?!

Jej szczęka z łaskotem opadła na ziemię.

-Zamknij dzióbek, Liluś.

-Zważaj sobie Potter! - krzyknęła Evansówna.

-Ej, to nie nasz pomysł. - wznosząc ręce do góry w geście obronnym. - To Dorcas wpadła na ten arcy świetny plan. Lekarze w Mungu próbowali coś z tym zrobić bo Dor... A, może lepiej już nie... - zrobił zniesmaczoną minę.

To było okropne, a na tym się nie skończyło...Dorcas błyskała pomysłami, aż w końcu wymyśliła...
---
CO wymyśliła... Jak obstawiacie? TO dopiero w następnym rozdziele.

NO, ale na dziś
Koniec Psot :-)

środa, 27 lipca 2016

Prolog

Drobna, rudowłosa Gryfonka delikatnie otworzyła powieki. Promienie słońca przyjemnie drażniły bladą cerę młodej Lily Evans. Uczennicy Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Już dziś zielonooka wracała do szkoły po wakacjach. Przeciągnęła się ociężale i  wstała z wygodnego łoża. Opatuliła się miękkim, puchowym szlafrokiem i zaścieliła posłanie. Omiotła wzrokiem pokój i zatrzymała się na zniszczonym przez ząb czasu zegarze, który wskazywał godzinę 09:26.
No, Rudzielcu dziś do Hogwartu.
Pomyślała Evansówna i wyciągnęła z szafy ciężki, wykonany z dębowego drewna kufer, który spakowała poprzedniego dnia.
Dobra... No, to tak... Różdżka, ciuchy, pergamin, atrament, szczoteczka do zębów, pióro...
Zielonooka zaczęła sprawdzać czy, aby na pewno niczego nie zapomniała. Mogła oczywiście poprosić rodziców o dosyłkę, ale Oni nadal nie przekonali się do sów. Podniosła naszykowany komplet ubrań na dziś, uprzednio zamykając drewniany kufer. Otworzyła brzozowe drzwi i wyszła z pokoju. Swoje kroki przekierowała do łazienki. Po 30 minutach wyszła odświeżona, ubrana w czarne, jeansowe spodnie i karmazynową, zwykłą bluzkę na długi rękaw. Zeszła na dół po starych schodach swojego domu. Trafiła do kuchni. Pomieszczenie to było bardzo przestronne. Białe blaty, białe ściany, białe szafki... Wszystko było białe... To miejsce ozdabiały zielone roślinki i stołki przy wyspie kuchennej tego samego koloru.
Mmm... Ale, pięknie pachnie... Mama, chyba zrobiła naleśniki.
Gryfonka omiotła wzrokiem pokój lecz z przykrością stwierdziła, iż rodzicielki nie ma, ale zastała za to upragnione naleśniki, a obok nich karteczkę:
Kochana, Lily!
Nie możemy odwieźć Cię dziś na dworzec. Przykro nam, że nie możemy z tobą być w tym dniu, lecz Tunia jest w szpitalu. Nie chcieliśmy, abyś się spóźniła, dlatego nie zabraliśmy Cię ze sobą... Taksówka podjedzie po Ciebie o 10:30.
Kochamy Cię!
Mama, Tata i Petunia
PS. Jeszcze raz przepraszamy !!

Samotna łza spłynęła po  bladym policzku płomiennowłosej, aby bez głośnie rozbić się o białe kafelki...
*
*
-JAMESIE POTTERZE!! WSTAWAJ, ALE JUŻ!! - krzyczała wniebogłosy pewna drobna, ale za to piękna kobieta o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach. Ubrana była w beżową sukienkę o dosyć prostym kroju, a uczesana w eleganckiego koka.
-Chwila... Mamo... Jeszcze chwila... - mruknął młody Gryfon.
-Chwila mój drogi była GODZINĘ temu! GODZINĘ!! - rzekła kobieta o anielskiej cierpliwości... Wiadomo nie od dziś, że cierpliwość swoje granice posiada... A, w tym przypadku przekroczone były już od dawna.
Zbulwersowana matka młodego czarodzieja porwała różdżkę z półki nocnej swojego syna, a po chwili zagroziła celując w niego kawałkiem drewna:
-Jeśli NATYCHMIAST, powtarzam NATYCHMIAST nie podniesiesz swojego tyłka, to ostrzegam, że użyję bardziej skutecznych środków na wybudzenie!!
-Ta... Za, chwilę, Mamo... Pięć minut...- lecz kobieta nie miała zamiaru czekać.
-O nie, nie, nie!! AQUAMENTI!! - a z końca magicznego patyka wyleciał strumień, lodowatej wody. Chłopak opuścił łóżko w tępię natychmiastowym..
-MAMO !!!
 - Śniadanie na stole... - podeszła do chłopaka i pocałowała go czule w czoło... - Jest godzina dziesiąta, za pięć minut masz być w pełni gotowy bo umówiłeś się z Syriuszem, Remusem i Peterem...
*
*
Mam nadzieję, że się podobało... Prolog jest dość krótki, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie...
PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY

Prolog

Drobna, rudowłosa Gryfonka delikatnie otworzyła powieki. Promienie słońca przyjemnie drażniły bladą cerę młodej Lily Evans. Uczennicy Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Już dziś zielonooka wracała do szkoły po wakacjach. Przeciągnęła się ociężale i  wstała z wygodnego łoża. Opatuliła się miękkim, puchowym szlafrokiem i zaścieliła posłanie. Omiotła wzrokiem pokój i zatrzymała się na zniszczonym przez ząb czasu zegarze, który wskazywał godzinę 09:26.
No, Rudzielcu dziś do Hogwartu.
Pomyślała Evansówna i wyciągnęła z szafy ciężki, wykonany z dębowego drewna kufer, który spakowała poprzedniego dnia.
Dobra... No, to tak... Różdżka, ciuchy, pergamin, atrament, szczoteczka do zębów, pióro...
Zielonooka zaczęła sprawdzać czy, aby na pewno niczego nie zapomniała. Mogła oczywiście poprosić rodziców o dosyłkę, ale Oni nadal nie przekonali się do sów. Podniosła naszykowany komplet ubrań na dziś, uprzednio zamykając drewniany kufer. Otworzyła brzozowe drzwi i wyszła z pokoju. Swoje kroki przekierowała do łazienki. Po 30 minutach wyszła odświeżona, ubrana w czarne, jeansowe spodnie i karmazynową, zwykłą bluzkę na długi rękaw. Zeszła na dół po starych schodach swojego domu. Trafiła do kuchni. Pomieszczenie to było bardzo przestronne. Białe blaty, białe ściany, białe szafki... Wszystko było białe... To miejsce ozdabiały zielone roślinki i stołki przy wyspie kuchennej tego samego koloru.
Mmm... Ale, pięknie pachnie... Mama, chyba zrobiła naleśniki.
Gryfonka omiotła wzrokiem pokój lecz z przykrością stwierdziła, iż rodzicielki nie ma, ale zastała za to upragnione naleśniki, a obok nich karteczkę:
Kochana, Lily!
Nie możemy odwieźć Cię dziś na dworzec. Przykro nam, że nie możemy z tobą być w tym dniu, lecz Tunia jest w szpitalu. Nie chcieliśmy, abyś się spóźniła, dlatego nie zabraliśmy Cię ze sobą... Taksówka podjedzie po Ciebie o 10:30.
Kochamy Cię!
Mama, Tata i Petunia
PS. Jeszcze raz przepraszamy !!

Samotna łza spłynęła po  bladym policzku płomiennowłosej, aby bez głośnie rozbić się o białe kafelki...
*
*
-JAMESIE POTTERZE!! WSTAWAJ, ALE JUŻ!! - krzyczała wniebogłosy pewna drobna, ale za to piękna kobieta o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach. Ubrana była w beżową sukienkę o dosyć prostym kroju, a uczesana w eleganckiego koka.
-Chwila... Mamo... Jeszcze chwila... - mruknął młody Gryfon.
-Chwila mój drogi była GODZINĘ temu! GODZINĘ!! - rzekła kobieta o anielskiej cierpliwości... Wiadomo nie od dziś, że cierpliwość swoje granice posiada... A, w tym przypadku przekroczone były już od dawna.
Zbulwersowana matka młodego czarodzieja porwała różdżkę z półki nocnej swojego syna, a po chwili zagroziła celując w niego kawałkiem drewna:
-Jeśli NATYCHMIAST, powtarzam NATYCHMIAST nie podniesiesz swojego tyłka, to ostrzegam, że użyję bardziej skutecznych środków na wybudzenie!!
-Ta... Za, chwilę, Mamo... Pięć minut...- lecz kobieta nie miała zamiaru czekać.
-O nie, nie, nie!! AQUAMENTI!! - a z końca magicznego patyka wyleciał strumień, lodowatej wody. Chłopak opuścił łóżko w tępię natychmiastowym..
-MAMO !!!
 - Śniadanie na stole... - podeszła do chłopaka i pocałowała go czule w czoło... - Jest godzina dziesiąta, za pięć minut masz być w pełni gotowy bo umówiłeś się z Syriuszem, Remusem i Peterem...
*
*
Mam nadzieję, że się podobało... Prolog jest dość krótki, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie...
PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY