Drobna, rudowłosa Gryfonka delikatnie otworzyła powieki. Promienie słońca przyjemnie drażniły bladą cerę młodej Lily Evans. Uczennicy Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Już dziś zielonooka wracała do szkoły po wakacjach. Przeciągnęła się ociężale i wstała z wygodnego łoża. Opatuliła się miękkim, puchowym szlafrokiem i zaścieliła posłanie. Omiotła wzrokiem pokój i zatrzymała się na zniszczonym przez ząb czasu zegarze, który wskazywał godzinę 09:26.
No, Rudzielcu dziś do Hogwartu.
Pomyślała Evansówna i wyciągnęła z szafy ciężki, wykonany z dębowego drewna kufer, który spakowała poprzedniego dnia.
Dobra... No, to tak... Różdżka, ciuchy, pergamin, atrament, szczoteczka do zębów, pióro...
Zielonooka zaczęła sprawdzać czy, aby na pewno niczego nie zapomniała. Mogła oczywiście poprosić rodziców o dosyłkę, ale Oni nadal nie przekonali się do sów. Podniosła naszykowany komplet ubrań na dziś, uprzednio zamykając drewniany kufer. Otworzyła brzozowe drzwi i wyszła z pokoju. Swoje kroki przekierowała do łazienki. Po 30 minutach wyszła odświeżona, ubrana w czarne, jeansowe spodnie i karmazynową, zwykłą bluzkę na długi rękaw. Zeszła na dół po starych schodach swojego domu. Trafiła do kuchni. Pomieszczenie to było bardzo przestronne. Białe blaty, białe ściany, białe szafki... Wszystko było białe... To miejsce ozdabiały zielone roślinki i stołki przy wyspie kuchennej tego samego koloru.
Mmm... Ale, pięknie pachnie... Mama, chyba zrobiła naleśniki.
Gryfonka omiotła wzrokiem pokój lecz z przykrością stwierdziła, iż rodzicielki nie ma, ale zastała za to upragnione naleśniki, a obok nich karteczkę:
Kochana, Lily!
Nie możemy odwieźć Cię dziś na dworzec. Przykro nam, że nie możemy z tobą być w tym dniu, lecz Tunia jest w szpitalu. Nie chcieliśmy, abyś się spóźniła, dlatego nie zabraliśmy Cię ze sobą... Taksówka podjedzie po Ciebie o 10:30.
Kochamy Cię!
Mama, Tata i Petunia
PS. Jeszcze raz przepraszamy !!
Samotna łza spłynęła po bladym policzku płomiennowłosej, aby bez głośnie rozbić się o białe kafelki...
*
*
-JAMESIE POTTERZE!! WSTAWAJ, ALE JUŻ!! - krzyczała wniebogłosy pewna drobna, ale za to piękna kobieta o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach. Ubrana była w beżową sukienkę o dosyć prostym kroju, a uczesana w eleganckiego koka.
-Chwila... Mamo... Jeszcze chwila... - mruknął młody Gryfon.
-Chwila mój drogi była GODZINĘ temu! GODZINĘ!! - rzekła kobieta o anielskiej cierpliwości... Wiadomo nie od dziś, że cierpliwość swoje granice posiada... A, w tym przypadku przekroczone były już od dawna.
Zbulwersowana matka młodego czarodzieja porwała różdżkę z półki nocnej swojego syna, a po chwili zagroziła celując w niego kawałkiem drewna:
-Jeśli NATYCHMIAST, powtarzam NATYCHMIAST nie podniesiesz swojego tyłka, to ostrzegam, że użyję bardziej skutecznych środków na wybudzenie!!
-Ta... Za, chwilę, Mamo... Pięć minut...- lecz kobieta nie miała zamiaru czekać.
-O nie, nie, nie!! AQUAMENTI!! - a z końca magicznego patyka wyleciał strumień, lodowatej wody. Chłopak opuścił łóżko w tępię natychmiastowym..
-MAMO !!!
- Śniadanie na stole... - podeszła do chłopaka i pocałowała go czule w czoło... - Jest godzina dziesiąta, za pięć minut masz być w pełni gotowy bo umówiłeś się z Syriuszem, Remusem i Peterem...
*
*
Mam nadzieję, że się podobało... Prolog jest dość krótki, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie...
PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY